Dytko i dziewczyna, czyli życie jak w serialu.
Ewa
Nowacka, Małgosia contra Małgosia, Warszawa 1976
Kurczę, jaka to jednak dobra książka! Trochę się bałam, że po
skromnie licząc, dwudziestu latach, nie będę w stanie tych
„Małgosi...” czytać, ale jednak! Okazało się, że jest
zupełnie inaczej.
A więc: o co tutaj chodzi.
Są dwie Małgosie. Ta współczesna chodzi do ósmej klasy, zajmuje
się nauką (jak jej się chce), jedzeniem krówek, oglądaniem
telewizyjnych seriali, podrywaniem Jacka... rozumiecie, sprawy w ten
deseń. Jej najważniejsze zajęcie to jednak ostre musztrowanie
własnej matki. Mamie się wydaje, że jej Małgosia pojedzie na
wakacje do babci? No, chyba nie, przecież babcia jest stara i w
dodatku goni do roboty. Mama sobie uroiła, że podaruje ciotce
Halinie na imieniny eleganckie rajstopy? Raczej jej się nie uda, bo
one już od dawna na dnie zsypu, zużyte przez Małgosię. Mama
doszła do wniosku, że wobec tego ciotce należy się w prezencie
pamiątkowa broszka z rubinem? Co za błąd, bo Małgosia właśnie
zdecydowała, że broszka już wkrótce – całkiem niedługo –
będzie należała do niej!
I widzimy Małgosię, jak podziwia barwę szlachetnego kamienia,
stojąc przed lustrem, aż tu nagle...
Jest i druga, jejmościanka Małgorzata. Żyje sobie za króla Jana
Sobieskiego w małym dworku pod Warszawą i to nie ona musztruje, ale
ją musztrują. Dzień wypełnia jej głównie praca przy
gospodarstwie, pod kierunkiem matki, ciotki i starszych sióstr. Nie
brakuje też chętnych do matrymonialnej musztry, bo Małgosia jest
jedyną dziedziczką dóbr po „impetycznym” dziaduniu. Podsuwa
się już wiekowy konkurent, pan Stanisław o krzywej szyi, ale
pięknej paranteli, a Małgosia, choć posłuszna z niej córka, ma
na myśli kogoś całkiem innego. Pewnego wieczoru, szukając pomocy
u sił nadprzyrodzonych i wypatrując dytka, naszego swojskiego,
słowiańskiego demona, dziewczyna wlepia oczy w lustro...
… i dytko wkracza do akcji, dwudziestowieczna Małgosia Musztrująca
przenosi się w czasie na miejsce Małgosi Wymusztrowanej i na
odwrót. W podwarszawskim dworku kończy się spokojne życie.
Małgosia budzi przerażenie otoczenia, zostaje poddana egzorcyzmom,
dostaje baty na kobiercu, zamykają ją w komórce, mamy nawet raptus
puellae... słowem, można się domyślić, że pan Stanisław nie
zagrzeje długo miejsca przy tym wcieleniu naszej bohaterki.
Owszem,
sporo w tym dydaktyzmu. Rozwydrzona Małgosia Musztrująca uczy się
doceniać swoje życie w XX-wiecznej Warszawie, pobłażliwą mamę,
ba, nawet szkołę! Musi też zaakceptować fakt, że świat
Reczypospolitej Szlacheckiej tylko w niewielkim stopniu przypominał
popularne seriale i zdecydowanie nie był bajką – zwłaszcza dla
dziewcząt i kobiet. Zgadza się, bohaterowie „Przygód Pana
Michała”, czy „Czarnych chmur” mogli sobie uganiać po całych
dniach z szablą, ale jejmościance Małgorzacie przystała raczej
kądziel, praca w spiżarni i bicie pluskiew.
Więc
dydaktyzm jest, ale jak to wszystko jest opisane! Rozmowy Małgosi z
dytkiem, jej interakcje z „siedemnastowieczną” rodziną... i
wszystkie rodzajowe scenki: w czeladnej, w kuchni, na sali balowej
(tak chciałam zobaczyć taniec ze świecami!), w pałacu i w
chłopskich chatach... jest co poczytać i jest co przemyśleć.
I
pytanie do Małgosi Musztrującej – na końcu ciut, ale tylko ciut
przymusztrowanej – czy chciałabyś pozostać w przeszłości choć
minutę dłużej, niż ci to było pisane? Pewnie trochę byś
chciała... Pytanie do współczesnych czytelniczek: czy nie
chciałybyście, żeby Małgosia Musztrująca pozostała na dobre w
roli jejmościanki Małgorzaty? Ja kiedyś bardzo chciałam... I czy
Wy też żałujecie, że na temat wyczynów Jejmościanki w XX wieku
w książce jest zaledwie kilka stron...
A powyżej dytko po awansie na domowika, w interpretacji Iwana Bilibina.
Po pierwszej lekturze w czasach wczesno-nastoletnich, bardzo chciałam by powstała następna książka opowiadająca wydarzenia z punktu widzenia Jejmościanki. :)
OdpowiedzUsuń:)
Usuń