Kilka słów o wsi niespokojnej, czyli wojna niemiecko-polska i szczęśliwe (?) zakończenie.
Bolesław Prus, Placówka [w:] Wybór Pism t.4, Warszawa 1974
No dobrze, wróćmy do pana Prusa, a konkretnie do jego znanej powieści „Placówka”. Znanej kiedyś chyba nawet z lektur szkolnych, ale kiedy to było... I jak zawsze, moje pierwsze i najważniejsze pytanie brzmi: czy to się da czytać?
No dobrze, wróćmy do pana Prusa, a konkretnie do jego znanej powieści „Placówka”. Znanej kiedyś chyba nawet z lektur szkolnych, ale kiedy to było... I jak zawsze, moje pierwsze i najważniejsze pytanie brzmi: czy to się da czytać?
Ku
mojemu zaskoczeniu: tak!
Skąd
to zaskoczenie? „Placówkę”,
oczywiście, czytałam
dawno, daaawno temu i muszę
przyznać, że
w porównaniu z innymi „krótszymi” utworami Prusa, taki jak np.
moja ulubiona „Omyłka”,
ten konkretny tekst jakoś
nie utkwił mi w pamięci.
Owszem, zapamiętałam
co pewnie pamiętają
wszyscy, co choćby trochę
interesują się
polską literaturą
klasyczną. Oto Józef
Ślimak i jego rodzina,
niewinne dzieci natury, żyją
sobie i gospodarzą w
bliżej
niezidentyfikowanej wsi na terenie zaboru rosyjskiego. Ich
gospodarstwo i pola znajdują
się jakby w połowie
drogi między wsią,
a dworem – z tego wynikną
później po części
jego problemy. Pewnego dnia pojawiają
się Źli
Ludzie – emigranci z Niemiec. Lokalny dziedzic, który, jak to
zwykle u Prusa, już od
dawna nie pamięta o
swoich obowiązkach wobec
polskości, korzysta z
pierwszej okazji do zarobku, sprzedaje ziemię
Niemcom i jedzie sobie precz. Osiedle niemieckich kolonistów
znajduje się w pobliżu
gruntów Ślimaka. Rodzina
Hamerów, osobnicy chciwi i brodaci, upatrzyli sobie należący
do polskiego gospodarza pagórek – pragną
postawić tam wiatrak.
Prośbą
i groźbą
starają się
przymusić Ślimaka
do sprzedaży, dzielny
Polak się opiera, opiera
i w końcu wygrywa, Niemcy
odchodzą, na końcu
wszyscy tańczą
poloneza i polkę (w mojej
niedoskonałej pamięci,
oczywiście).
W
pewnym stopniu była to
prawda. Trzeba przyznać,
że podczas ostatniej
lektury miałam w pewnej
chwili wrażenie, że
wszystko zdąża do
rozwiązania
przypominającego
klasyczną tragedię
i końcowy happy end –
jeśli można
tak to nazwać –
wyskakuje trochę ni
przypiął, ni przyłatał.
Jeśli jednak wczytamy się
w tekst, widać że
akcenty nie są wcale
rozłożone
w oczywisty sposób. I nie wszystko ogranicza się
tylko do opisu ziemiańsko-patriotycznych
zmagań. Gdy po latach
ponownie czytałam
„Placówkę”, uderzyło
mnie przede wszystkim w jak interesujący
i zniuansowany sposób przedstawione są
postaci. Tu nawet natura jest jeszcze jedną
– i to jak ważną
– bohaterką opowieści.
Drzewa, wróble, a ponadto ziemia, główny
przedmiot podchodów i bojów - przemawiają
do głównego bohatera,
zadając mu pytania o
najważniejsze kwestie.
Ot,
na pozór wydaje się, że
bohaterowie tej powieści
to zbiór „prusowskich”, karykaturalnych stereotypów. Ślimak
to typowy chłopek-roztropek,
który od czasu do czasu grozi żonie
batem, ale jednocześnie
nie potrafi bez niej podjąć
żadnej decyzji. Beczka
śmiechu. Jego synowie to
także postaci, które
jakby skądś
znamy: starszy Jędrek to
chuligan, nie stroniący
od bójek (za co wyląduje
w końcu w areszcie); jego
brat Stasiek, to wrażliwe,
„inne” dziecko, w dodatku chore (kolejny Antek, czy Janko
Muzykant) - jego los na wsi nie będzie
łatwy. Potem mamy Maćka
Owczarza – wcielenie mądrości
ludowej, pijaczkę
Sobieską i głupią
Zośkę
– podobne typy często
opisywano w powieściach
naturalistycznych, chcąc
przedstawić wpływ
tego różnego rodzaju
społecznych i zdrowotnych
problemów na ludzkie losy. Tutaj jednak wszystkie postaci to ludzie
z krwi i kości, mające
przeszłość
i – stosowne do ich miary – aspiracje na przyszłość.
Wszystkie też odegrają
swoją fabularną
rolę.
No
właśnie,
fabuła... Tu też
nie wszystko okazuje się
takie proste, nie ma -przynajmniej do pewnego momentu –
czarno-białego podziału
na dobro i zło. Ślimak i jego rodzina od początku nie lubią
obcych i boją się
ich. Podejrzany jest dla nich i szwagier dziedzica, człowiek
o rzekomo „demokratycznych” poglądach,
ludzie najęci do budowy
kolei, i oczywiście
niemieccy koloniści.
Wkrótce okazuje się
jednak, że i od obcych
można się
czegoś nauczyć.
Ślimak wkrótce zaczyna
podziwiać pracowitość
nowych sąsiadów, ich
umiejętność
organizacji i to, że –
w większości
przypadków – są wobec
siebie bardzo solidarni. To bakałarzowi
z niemieckiej osady rodzina Ślimaków
zawdzięcza, że
ich Jędrek nauczył
się chociaż
trochę czytać.
To właśnie
koloniści przybędą
z pomocą, kiedy Ślimakowi
zacznie się palić
dom, gospodarstwo i cały
dobytek...
Tak,
wiem, że czasy i
okoliczności historyczne
niezbyt sprzyjały
zakończeniu w stylu
„porozumienie między
narodami Europy ponad wszystko”, ale cóż...
Jak
w tym wszystkim wyglądają
polscy sąsiedzi Ślimaków?
Tak sobie. Lokalni włościanie
siedzą u siebie bacząc
pilnie, czy aby komuś w
okolicy nie wiedzie zbyt dobrze. Ślimakowi
udało się
drożej sprzedać
kurczęta, które kupił
po złotówce? To z niego
wielki pan kupiec, już
nie jest jednym z nas! Nieopatrznie zdjął
czapkę, kiedy Niemcy
modlili się w pobliżu?
Niechrześcijanin, trzeba
mu pogrozić! Pomógł
Niemcom, kiedy (polscy) złodzieje
ukradli im świnię?
No to szajka przyjdzie teraz po jego konie! Ukradli mu w końcu
te konie? Nie przemówić
mu do rozsądku, gdy
oszalały z wściekłości
i żalu, pośrednio
doprowadza do śmierci
Maćka i sieroty, którą
parobek się opiekuje,
przyglądać
się z daleka. Matka
zmarłego dziecka podkłada
ogień pod obejście
Ślimaka, umiera mu żona
i co tam jeszcze? Ha, ha, niech tam sobie siedzi sam jeden, na
zgliszczach!
A
może mu jednak po
chrześcijańsku
wybaczyć? No... może,
ale dopiero, gdy ożeni
się z kobietą
niejako „wskazaną”
przez wiejską
społeczność,
reprezentowaną przez
wójta i bogatego gospodarza.
Nie
byle którą, rzecz
jasna... jej pola sąsiadują
z ziemią Ślimaka,
na którą taką
chrapkę mieli
Hamerowie...
I
tak to zostało... we wsi
właściwie
nic się nie zmieniło.
Niemców jak nie było,
tak nie ma... Ślimak był
w miarę zamożny,
teraz jest jeszcze bogatszy... miał
żonę
i znowu ma żonę.
Lubił odpoczywać
po pracy pod drzewkiem, i nadal może
to robić. Od czasu do
czasu zastanawia się,
czemu jego druga żona
jest taką sekutnicą
i dlaczego 'wojna' z Niemcami kosztowała
go śmierć
najbliższych osób. Dobre
pytania. Może nie ma
takiej wojny, która mogłaby
się toczyć
bezkrwawo. Oczywiście,
domyślam się,
że dla Prusa i
współczesnych mu
czytelników, było jasne,
z kim Ślimak tę
wojnę prowadził...
Czytając obecnie,
zastanawiałam się,
czy nie walczył też
trochę ze sobą...
i swoimi rodakami.
Bardzo ciekawie wypada tu u Ciebie ta konfrontacja wspomnienia z powtórną lekturą. Muszę powiedzieć, że dla mnie postaci w "Placówce" -- w porównaniu na przykład z "Emancypantkami" -- wypadały zupełnie nie karykaturalnie (chociaż masz rację, zwracając uwagę na ten ich rys: on tam jest, Prus chyba nie umiał się powstrzymać przed wplataniem go do swoich próz).
OdpowiedzUsuńTo prawda. I jeszcze raz zaskoczyła mnie ta "gęstość" powieściowego krajobrazu, typowa dla Prusa. Człowiek właściwie nie ma czasu zastanawiać się, czy lubi czy nie lubi głównego bohatera (w nawiązaniu do dyskusji na Twoim blogu). Jest Ślimak, Ślimakowa, polscy, niemieccy i żydowscy sąsiedzi, państwo ze dworu...
Usuń