Zdziwniej i zdziwniej, czyli mrok na znanej ulicy.

Mimo braku czasu i zdrowia, znów udało mi się odpowiedzieć na wyzwanie Przestrzeni Tekstu. Brawo ja. Nie było łatwo, choćby ze względu na wrześniowy temat: weird fiction. Okazało się, że wybór jest szeroki, a zakres dziwności – dziwnych zjawisk, postaci i klimatów – jeszcze szerszy. Zdecydowałam się omówić trzy opowiadania, znalezione w tomie „Opowieści z dreszczykiem. Noc druga” (Warszawa., 1960): „Opowieść o sile ujemnego ciążenia” , autorstwa Franka R. Stocktona, „O człowieku, który przeholował” (E.F. Benson) oraz „Il Conte” Josepha Conrada. Tak naprawdę, w przeczytanym przeze mnie zbiorze można znaleźć utwory także innych pisarzy, figurujących na liście autorów weird fiction w wikipedii. Nie ma tam, z kolei, ani Stocktona, ani Conrada. Uznałam jednak, że wybranym przeze mnie (zgodnie z moimi subiektywnymi odczuciami) tekstom, jeśli chodzi o dziwność, niczego nie brak.

Zacznijmy od Stocktona. „Opowieść o sile ujemnego ciążenia” to na pozór pogodna historyjka o naukowcu-amatorze, który po latach badań odnosi w końcu sukces: wynajduje aparat, umożliwiający regulowanie siły grawitacji. Szczęśliwy odkrywca postanawia – na razie – zachować tajemnicę. Wspólnie z żoną radośnie korzystają z wynalazku, by ułatwić sobie codzienne spacery oraz górskie wycieczki, które do tej pory sprawiały im trudność ze względu na brak kondycji. Niestety, wkrótce małżonków zaczyna prześladować pech: tracą dobrą opinię, przyjaciele odsuwają się od nich, a cudowna maszynka... sprawia poważne kłopoty.

Sytuacja bohaterów „ O człowieku...” jest, w pewnym sensie, bardzo podobna: wydaje im się, że jest dobrze, aż do momentu, gdy okazuje się, iż jest całkiem źle. Darcy i Frank, przyjaciele z czasów młodości, spotykają się po latach, aby przekonać się, że życie żadnego z nich nie oszczędziło. No... zwłaszcza Darcy'ego, bo Frank z dnia na dzień młodnieje, nabiera zdrowia, urody i dobrego humoru. Mężczyzna odsuwa się stopniowo od ludzi i porzuca pochłaniającą go dawniej działalność artystyczną, by „(...) głosić wszem wobec (…) ewangelię radości” gdy tylko posiądzie pełnię tajemnej wiedzy. Źródłem tej wiedzy jest, jak twierdzi, otaczająca go natura. Ale czy na pewno?

Hrabiemu z „Il Conte” to także, do pewnego momentu, dopisuje w życiu szczęście: jest bogaty, niezależny, powszechnie lubiany. Ba, gdy pewnego wieczoru przytrafił mu się rabunkowy napad, wyszedł z niego nie tylko bez obrażeń, ale i bez większych materialnych strat! Niestety, tego samego dnia hrabia przekonuje się, że jego życie już nie do niego należy... że rządzi nim straszna, niezwyciężona siła...

Jak już wcześniej napisałam, nie jestem znawcą, jeśli chodzi o fiction spod znaku weird. Co wspólnego mają więc ze sobą wybrane przeze mnie „dziwne” opowiadania? Chyba właśnie to, jaki punkt widzenia na życie przedstawiają, mniej lub bardziej bezpośrednio. Prosta droga życiowa, z pozoru ustalona raz na zawsze, nagle okazuje się wąską ścieżką, na której bardzo łatwo może omsknąć się noga. Zasady, które bohaterowie uważali za nienaruszalne, jak np. to, że oddanie się nauce bądź religii przynosi powodzenie, a społeczne stanowisko jest pewne i pociąga za sobą poczucie bezpieczeństwa, nagle okazują się bardzo kruche. Co jest weird? Człowiek... a może jego sposób postrzegania rzeczywistości? Czy raczej – jego ślepota na to, co otacza i brak zrozumienia dla własnej małości i słabości?


Na tym kończę moje rozważania na temat tego, co jest – albo bywa – weird. Ciekawe, co napisali na ten temat inni uczestnicy wyzwania?

Komentarze

Popularne posty