"Urocze wakacje"
Kolejna
książka, o której
postanowiłam napisać
w ramach letnich wyzwań
blogowo-czytelniczych. Tym razem Pyza z Pierogów Pruskich zachęcała
do lektury książek
Natalii Rolleczek, autorki znanej przede wszystkim ze swoich
wspomnień pt „Drewniany
różaniec” i drugiego
tomu „Oblubienice”. W najpopularniejszych książkach
Rolleczek wspominała
swoje dzieciństwo i
młodość,
a zwłaszcza lata spędzone
w zakładzie opiekuńczym
sióstr felicjanek w Zakopanem. Później
pisarka wydawała powieści
historyczne i powieści
dla młodzieży,
aby znów powrócić – w
pewnym stopniu - do tematyki wspomnieniowej, właśnie
w „Uroczych wakacjach”, które zdobyłam
z pewnym trudem i które niedawno przeczytałam.
I
zdarzyło się
najgorsze: nie wiem, co powiedzieć.
Może zacznę
od tego, że nie udało
mi się napisać
recenzji. Poniżej garść
niezbornych reakcji oraz spis razów, gdy, podczas lektury, mówiłam
„hmmm...”.
Na
pozór to jedna z tych książek,
które powinny mi się
bardzo podobać. Bo czego
tu nie ma: jest i upał i
egzotyczna (dla mnie) kraina pt Bułgaria
i podróż przez tak
egzotyczną (dla mnie)
przestrzeń, w sensie
geograficznym i mentalnym, jak Polska i, częściowo,
Europa lat siedemdziesiątych
dwudziestego wieku. Są
synowie, dręczeniu
niechęcią
do prozaicznych czynności
życiowych w stylu
sprzątania i gotowania, a
kochający modne dżinsy
i sport. Jest pan małżonek,
który wie wszystko najlepiej, i piasek, który wszędzie
wlezie, i prowiant/garnuszek/miejsce na biwak/droga/świecznik,
którego nigdy nie można
znaleźć, kiedy jest
potrzebny, i przyjaciółka,
która z podobnymi problemami radzi sobie o wiele bardziej
skutecznie, i... i... .
I
oczywiście główna
bohaterka, która opisuje te swoje „urocze” wakacje –
prawdopodobnie po to, by nie zapomnieć,
że gdzieś
tam istnieje powszednie, „niewakacyjne” życie...
Tu
było „hmmm” pierwsze:
otóż bohaterka ma
przeszłość.
Tu niby podróżuje, użera
się z celnikami i
podziwia widoki, ale w myślach
wciąż nawiązuje
do wydarzeń z okresu
wojny i okupacji, z czasów opisanych w „Drewnianym różańcu”
i do wcześniejszych,
dotyczących bliskich
autorki i jej alter ego. Przeszłość
ta jest na tyle mroczna, że
nie da się z tego
żartować,
zwłaszcza mając
świadomość,
iż Rolleczek opisuje tu
losy swoje i swojej rodziny, żyjącej
i nieżyjącej,
sióstr, matki, ojczyma, ojca, dziadków... Szkoda tylko, że
wszystko to... jest, w mojej opinii strasznie sztuczne. Wiem, że
inni czytelnicy „Wakacji” mają
odmienne zdanie – uważają,
że Rolleczek bardzo
dobrze oddała uczucia
osoby, która od wielu lat odczuwa skutki traumy, ale ja... jakoś
nie chcę dać
się przekonać.
Jakiś fałszywy
ton mi w tym wszystkim brzmi.
To
znaczy: lubię o sobie
myśleć,
że nie jestem tak do
końca pozbawiona
wrażliwości
i rozumiem, że kobieta która musiała pogodzić
z faktem, że jej siostra
zginęła w obozie
koncentracyjnym, będzie w
trudności ze skupieniem
się na pracy/wychowywaniu
dzieci/zabawie na plaży/niepotrzebne
skreślić
– i że ta przeszłość
będzie za nią
podążać,
w przenośni lub
dosłownie. Jednak,
czytając „Urocze
wakacje”, nie mogłam
pozbyć się
myśli: a to już
nie dało się
napisać książki
o – nomen omen – wakacjach, uroczych lub nie? Trzeba cały
czas kłuć
tą szpilką:
„a ja byłam
nieszczęśliwa! A ja tyle
przeżyłam!
Jestem taka dzielna i taka nieszczęśliwa!”
Tu było „hmmm...”
drugie, trzecie i kolejne...
I
wiem, że jestem cholernie
niesprawiedliwa, bo w „Wakacjach” jest sporo pięknych,
subtelnie napisanych scen, które zaprzeczają
mojej interpretacji – choćby
scena ostatniego spotkania bohaterki z matką,
sceny z Drohobycza... ale mimo wszystko... czytałam
„Urocze wakacje” dwa razy i za każdym
razem pozostało mi przede
wszystkim o samo uczucie: że
mnie pokłuto szpilką.
I tu przychodzi kolej na moje ostatnie „hmmm...”, gdy dociera do
mnie, jak bardzo pokłuta
czuła się
bohaterka „Wakacji...”. Wtedy świta
mi w głowie: może
jednak przeczytałam
naprawdę dobrą
książkę?
Komentarze
Prześlij komentarz