Tapety, suknie i krzewy róż
Dziś,
zamiast od książki,
zaczniemy od wycieczki. Kiedyś
tam, moje koleżanki Marta
i Dagmara wybrały się
zwiedzać czeskie zamki.
Było wiele ciekawych
rzeczy (oprócz zamków), takich jak zwiedzanie Jiczyna, spotkanie z
Rumcajsem, dodatkowo płatne
obiadokolacje itd. Ale najciekawiej, jak opowiadała
mi później Dagmara,
zrobiło się
w jednym z hoteli.
Gdy
moje koleżanki spały
snem utrudzonych turystek, zbudziło
je głośne
bicie zegara, dobiegające
nie wiadomo, skąd.
Zegar
oczywiście wybijał
północ. Potem były
ciężkie kroki,
zatrzymujące się
tuż przy drzwiach pokoju
hotelowego. Były też
tajemnicze szepty i krzyki i brzęczenie
łańcuchów.
I rżenie koni na
dziedzińcu i inne efekty
dźwiękowe,
które wyleciały mi z
głowy. Krótko mówiąc,
strachy all-inclusive, w cenie wycieczki.
Ale
najciekawsze były reakcje
moich koleżanek. Gdy
Dagmara truchlała pod
kołdrą,
Marta klęła ze złości,
że jakieś
wrzaski budzą ją
po nocy.
Podobnie
zróżnicowane skutki może
mieć lektura zbioru
opowiadań Mary E. Wilkins
Freeman pt „Zagubione duchy”. Niektórych czytelników przeniknie
metafizyczny dreszczyk, inni ziewną,
że to niemodny staroć.
Dlaczego?
Może dlatego, że
te opowieści są
takie... ciche. Nie ma co tu szukać
krwawego horroru. W moich ulubionych tekstach groza jest ot tam...
może za ścianą,
może na wyciągnięcie
ręki... za plecami. Krzak
róż drży,
mimo że nie ma wiatru.
Ktoś przynosi do pokoju
zmarłej dawno usunięte
stamtąd suknie. Na
ścianie w salonie wszyscy
widzą cień,
choć usunięto
wszystkie sprzęty, które
mogłyby go rzucać.
A Luella Miller, tytułowa
bohaterka jednego z opowiadań,
po prostu jest sobą,
słodką
i bezbronną istotą,
dla której każdy tylko
chce się poświęcić...
Utwory
Wilkins Freeman w całej
pełni ukazują
grozę tkwiącą
w codzienności: w
zwykłych słowach,
czynnościach,
pomieszczeniach... i tych najzwyklejszych ludziach.
Bardzo
polecam „Zagubione duchy” każdemu,
kogo nie nudzi „niedopowiedziany” horror oraz teksty, których
główną
zaletą jest styl i
nastrojowość.
Komentarze
Prześlij komentarz