Londyn, deszcz i mgła, czyli połów w mętnej wodzie.

Kurczę, taka krótka książka, a taka męcząca lektura!


Jak zwykle, zadawałam sobie klasyczne pytanie: „Czy to się da czytać?” Tym razem odpowiedź brzmi: „Z trudem”. Historia Zenona, który wyemigrował do Londynu i tam wdał się w skomplikowany związek z dwiema kobietami, straszy głównie widmem nudy.

Dziwna sprawa, bo ta książka właściwie nie powinna być nudna.

Przede wszystkim, nie brakuje tu interesującej (dla mnie) podwójności. Tytułowa Daisy może nastraszyć w sensie, że tak powiem, metafizycznym lub można ją uznać za metaforę destrukcyjnych skłonności bohaterów. Są też inne ciekawostki.

Sporo tutaj zaskakująco współczesnych elementów. Oto np. Zenon, który nie czuł się szczęśliwy w Ojczyźnie i nie do końca potrafił odnaleźć się też w Londynie, mimo odnoszonych tam sukcesów. Wiele osób może i dziś, do pewnego stopnia, utożsamiać się z jego przeżyciami.

Podobnie można interpretować losy Joe'ego, przyjaciela Zenona. Jak kilku innych bohaterów powieści, jest on z całego serca zaangażowany w krytykę współczesnej Europy. Polityka, kultura, kolonializm, feminizm: chyba nie wiele kwestii uchroniło się przed wzięciem na kieł. Joe próbuje szukać wytchnienia, zgłębiając egzotyczne praktyki duchowe (spirytyzm... i nie tylko). Jego dążenia będą miały równie zgubny skutek, jak rozterki Zenona.

Wampir”, mimo że na pozór ramota, okazuje się całkiem aktualny pod względem poruszanej problematyki. Książka ma też, wg mnie, inną zaletę. W powieściach grozy wiele mi wynagradza umiejętność stworzenia przez autora nastrojowego klimatu. Jak wiadomo, Londyn ma szczególne szczęście do „nastrojowych” opisów różnej jakości. Te w wykonaniu Reymonta są całkiem udane... czy raczej bywają.

I tu dochodzimy do głównej wady książki Reymonta. Wszystkie „smaczki” - problemy bohaterów, (auto)destrukcyjny wampiryzm, nastrojowość itp. są jak perełki, które czytelnik musi wyłowić z odmętów młodopolskiego stylu.

Ten styl okropny, przeraża niczym bezwładne kończyny wijące się jak macki w nieprzeniknionych otchłaniach niewymowności... gorszy niż duchy, zjawy, diabły i sobowtóry.

Osłabłam, więc kończę.



Komentarze

Popularne posty