Duchy, ludzie i święty spokój.
Edith
Wharton, Duchy i ludzie, Toruń
2009
Ich
życie
było
bezpieczne – tak sobie myślałam
kiedyś
o bohaterkach jednej z książek
Edith Wharton. Może
niekoniecznie luksusowe, wygodne, czy nawet przyjemne lecz
bezpieczne. Pewne. W tym świecie
dama na zawsze pozostanie damą,
żona
żoną,
a służąca
służącą.
Nie mogą
marzyć
o sukcesach bądź
awansach, nie wynikających
z ich stanowiska, ale z drugiej strony, jeśli
będą
się
trzymać
swojego miejsca w życiu,
z pewnością
nie spotka ich nic złego.
Nie
pamiętam
już,
która z książek
Wharton przyprawiła
mnie o takie refleksje, w każdym
razie na pewno wnioski wyciągnęłam
jeszcze przed lekturą.
I na pewno nie były
to „Duchy i ludzie”.
Które
z opowiadań
w „Duchach...” są
najlepsze? Trudno powiedzieć,
nie ma tam słabych
utworów. Ograniczę
się
do omówienia trzech tekstów, do których mam szczególną
słabość:
„Dzwonka garderobianej”, „Ziarnka granatu” i „Pana Jonesa”.
Wszystkie te opowiadania ilustrują
moją
późniejszą
tezę
na temat pisarstwa Wharton: że
nie ma czegoś
takiego jak święty
spokój, a pod gładką
powierzchnią
często
pulsują
śmiercionośne
prądy.
Hartley
(„Dzwonek
garderobianej”)
jest pokojówką
i szuka pracy. Wyniszczyła
ją
ciężka
choroba, więc
nie obywa się
bez problemów. W końcu
jednak, z pomocą
dawnej znajomej, udaje jej się
znaleźć
miejsce w prawie że
idealnym domu. Idealnym z punktu widzenia Hartley; w Brympton Place
nie czeka jej zbyt wiele obowiązków,
za to wiele ciszy, spokoju i oddalenia od ludzi. To na pierwszy rzut
oka. Na drugi i trzeci okazuje się,
że
zarówno pani Brympton, jak i usługująca
jej dziewczyna muszą
wręcz
oganiać
się
od towarzystwa – różnego
rodzaju. A poza tym, dlaczego nikt nie chce powiedzieć
nic konkretnego o Emmie Saxon, poprzedniczce Hartley?
Charlotte
Ashby („Ziarnko
granatu”)
od ponad roku prowadzi zaczarowane życie.
„W samym sercu huraganu odnalazła
malutką
wysepkę
(...)” (s. 212), a stało
się
to wtedy, gdy wyszła
za mąż
za Kennetha i wprowadziła
się
do jego domu. Domu, który jeszcze stosunkowo niedawno dzielił
z Elsie, swoją
pierwszą
żoną
– aż
do dnia jej śmierci.
Wdowiec nie zdaje się
specjalnie żałować
jej odejścia,
ale czy Elsie zniknęła
do końca?
W domu pozostały
po niej pamiątki,
meble i książki.
Zostały
jej dzieci i jej portret. I jeszcze coś,
co, na pozór, przybywa z zewnątrz:
listy, adresowane do Kennetha. Napisane tak, jakby „(...) w piórze
zabrakło
atramentu, albo nadgarstek piszącego
nie miał
dość
siły,
aby na nie nacisnąć”.
(s. 213) Mimo to Kenneth odczytuje je bez trudu. A pewnego dnia
zaczyna – zdaniem Charlotty – wypełniać
przesłane
wskazówki.
Życie
lady Jane Lynke („Pan
Jones”)
także
zmienia się
z dobrego na jeszcze lepsze. Do tej pory zajmowała
się
podróżami
i pisarstwem, gdy nagle okazuje się,
że
na jakiś
czas może
zatrzymać
się
w biegu. Może
nawet na zawsze? Dwór Bells, rodowa siedziba, należy
teraz do niej. Miejsce, gdzie można
spokojnie hodować
kwiaty, przyjmować
gości,
krewnych i przyjaciół.
Owszem, trzeba włożyć
trochę
pieniędzy
i starań
w prace remontowe, ale z pewnością
warto? Przecież
to kolebka rodzinnej tradycji i historii i trzeba zrobić
wszystko, by ją
zachować?
Chociaż
ze względu
na ludzi, od pokoleń
skupionych wokół
dworu, którym Bells od lat dawało
utrzymanie i pracę.
Takim ... człowiekiem
jest np. pan Jones, kamerdyner. Bardzo, bardzo oddany... tylko
dlaczego Jane jeszcze go nie spotkała,
skoro od tak dawna sprawuje on pieczę
nad domem? I czego dotyczą
papiery, do których dostępu
tak zaciekle broni wiekowy sługa?
Historii familijnej... to znaczy, czego?
Gdyby
ktoś
mnie zapytał,
czym te opowiadania stoją,
odpowiem: nastrój, nastrój, nastrój. Trzy razy nastrój. I jeszcze
coś:
trochę
tej niewygodnej prawdy o człowieku,
przeglądającej
zza pozornie uporządkowanego,
szczęśliwego
losu. Hartley, Charlotte Ashby, Jane – wszystkim poszczęściło
się
(mniej lub bardziej) cudzym kosztem. I ten „cudzy koszt” w końcu
do nich powrócił.
Konwencja gatunku wymaga, by stuknęły
je po ramieniu widmowe ręce.
Czyżby
znak wyższości
horroru nad powieścią
obyczajową?
Tam zazwyczaj trzeba się
więcej
nagadać,
by stwierdzić,
że
nie wszystko jest dobrze na tym najlepszym ze światów.
Komentarze
Prześlij komentarz